Jak zaczęła się Pana przygoda z pracą konferansjera?
Na pierwszym roku studiów z moim ówczesnym wspólnikiem założyliśmy firmę. Zaczynaliśmy od całościowej organizacji wydarzeń, połączonej z działem konferansjerskim. Później nasze drogi się rozeszły, a ja postanowiłem postawić na specyfikację branżową i tak powstała agencja konferansjerska Enjoy. Bardzo sobie cenię doświadczenia organizacyjne, bo pozwalają mi lepiej odpowiadać na potrzeby event managerów. Wiem, czego potrzebują. Wiem również, w jakich obszarach mogę pomóc, a gdzie nie przeszkadzać (śmiech).
Na czym polega praca konferansjera? Co jest największym wyzwaniem?
Nie da się streścić tego w jednym zdaniu. Każdy ma swoją filozofię, natomiast filary, na których zbudowałem agencję, opierają się na kilku fundamentach. Prowadzący to niezwykle ważny element każdego spotkania, który może wynieść je do gwiazd, albo popsuć dokumentnie. Jednak najważniejsze, żeby prowadzący faktycznie był leaderem, a nie lektorem, który odczyta wszystko z kartki. To on wychodzi przed publiczność, biorąc na siebie całą odpowiedzialność za to, co w danej chwili dzieje się na scenie. Event manager przygotowuje dobry grunt, podstawy, dba o wszystko przed rozpoczęciem wydarzenia, dopina. I w zasadzie powinno być tak, że w momencie kiedy konferansjer wchodzi na scenę, event manager powinien móc iść na zasłużoną kawę. Oczywiście mocno skracam, jednak generalnie o to chodzi. Konferansjer to wsparcie i lokomotywa eventu, która ma pociągnąć cały zestaw. Doświadczenie sceniczne pomaga, jednak nie można dać się zwieść – do każdej imprezy należy się wcześniej przygotować. Zazwyczaj prosimy naszych klientów o brief, scenariusz i wszelkie założenia imprezy. Nawet jeśli klient przygotowuje nam gotowy scenariusz, nie zwalnia to z potrzeby poszperania, zajrzenia głębiej w tematykę. Daje to lekkość, możliwość riposty czy zwykłego uatrakcyjnienia przekazu. Ponadto, każde materiały przerabiamy dokładnie pod siebie – opracowujemy teksty, stosujemy swoje oznaczenia, formaty – wówczas możemy bez wczytywania się, rzucając zaledwie okiem, wiedzieć, gdzie jesteśmy w scenariuszu. Reasumując – każdy konferansjer powinien przede wszystkim lubić ludzi. Ja lubię zwyczajnie rozmawiać – nie tylko w pracy – w autobusie, pociągu, w kolejce do kasy. To jest cecha podstawowa, taki spiritus movens tej działalności. Na drugim miejscu jest profesjonalizm. „Zabawa” w branży eventowej odnosi się tylko do gości. My możemy kochać tę pracę, jednak to praca, a ta jako wartość powinna być wykonywana na odpowiednim poziomie - od pierwszego maila z klientem do wręczenia faktury. Staram się utrzymywać odpowiednie standardy, zarażać nimi zespół. Trochę podglądam od strony sprzedażowej rynek w USA. Co by mówić, w sprzedaż są nieźli (uśmiech). Trzecie to połączenie rzemiosła z odrobiną talentu, czyli przygotowanie, elokwencja, poprawna polszczyzna i (super, jeśli ma się je na koncie) szkolenia kierunkowe. To pomaga, jeśli ktoś nie jest z wykształcenia aktorem. A co jest największym wyzwaniem? Chyba to, żeby z każdej realizacji zadowoleni byli nie tylko klienci, ale także my, konferansjerzy. Lubię mieć satysfakcję z dobrze wykonanej pracy.
Co jest Pana największym osiągnięciem? Które wspomnienia przywołują szczególny uśmiech na twarzy?
Przez kilkanaście lat w branży zebrało się ich kilka (uśmiech). Z uwagi na ciągłą potrzebę rozwoju, która powinna przyświecać każdemu prowadzącemu, dzielę swoją działalność na kilka okresów, w których bywały wzloty i… wzloty (śmiech). Dużą radość, ale też niezły trening kreatywności, dały mi sezony letnie spędzone na plaży, gdzie prowadziło się wydarzenie przez 6 dni przez dwa miesiące, co polecam każdemu początkującemu w tym fachu, ponieważ można wskoczyć o poziom wyżej. Wspólnie z agencją evntową, będącą moim klientem, przeprowadziliśmy kiedyś obłędną akcję prosale dla jednej z galerii handlowych. Biegałem po mieście w specjalnie uszytym stroju Robin Hooda, a sama akcja (w różnych etapach) trwała miesiąc. Zabawa fantastyczna. Mocnym przeżyciem było też wyjście pierwszy raz przed kilkudziesięciotysięczną publiczność z okazji otwarcia nowego miejskiego obiektu. Lubię koncerty, wywiady, także te z celebrytami, których poznaję dzięki swoim klientom. W większości przypadków udaje się potwierdzić publiczności, że to bardzo fajni ludzie. Ostatnio wziąłem również udział w jednej z większych imprez gospodarczych, jako moderator panelu dyskusyjnego z branży, która na pierwszy rzut oka niekoniecznie jest moją domeną, jednak odpowiednie przygotowanie dało rezultaty. Jestem też dumny zarówno z zespołu realizacyjnego, jak i trochę z siebie, że udało nam się przeprowadzić 80 konferencji dla jednego klienta w kilka miesięcy. Tempo i odległości między lokalizacjami były szalone, ale z odpowiednimi ludźmi nic nie jest straszne.
Jakie cechy powinien mieć konferansjer idealny?
Część już przybliżyłem wcześniej. Ale jeżeli miałbym wskazać punktowo na kilka cech, to byłyby to: otwartość na drugiego człowieka, uśmiech połączony z humorem i pozytywnym nastawieniem do życia, spora dawka profesjonalizmu, w każdej dziedzinie biznesu, ale też rzeczy dość trywialne – dobre jakościowo i przemyślane stylizacje, punktualność. Dodatkowo wychodzenie poza schemat i dawanie z siebie więcej, niż wymaga sytuacja. Po wizycie konferansjera, w świadomości wszystkich po dwóch stronach sceny powinno pozostać wrażenie, że to „ogarnięty i do tego fajny gość”.
Nie wszyscy jednak są idealni. Z jakimi negatywnymi praktykami można spotkać się na co dzień? Na co zwracać szczególną uwagę?
Niestety, każdy medal miewa dwie strony. Chyba, że ktoś ma monetę z dwoma orłami. Ale do ideału brakuje wszystkim. Polecałbym zawsze zastanowić się na chłodno, czy np. bardzo atrakcyjne warunki finansowe zaproponowane przez konferansjera nie pociągną za sobą pewnych negatywnych implikacji. Słyszałem o prowadzących, którzy zamiast w hotelu spali w samochodach. Albo rezygnowali z prowadzenia imprezy krótko przed jej rozpoczęciem z powodu innego zlecenia, co jest chyba największym i najgorszym grzechem prowadzącego. Warto także być czujnym od samego początku. Dobrze, jeśli konferansjer, którego chcemy zaprosić do współpracy, da się znaleźć również po evencie, a jego działalność nie ogranicza się jedynie do wrzucania anonsów na portalach ogłoszeniowych. Jeżeli nie znamy kandydata z innych realizacji, zwracajmy uwagę na komunikację. Z dużą dozą prawdopodobieństwa, jeżeli ktoś ociężale odpowiada nam na maile, całość komunikacji zawiera w jednym zdaniu, albo przez dłuższy czas nie można się z nim zdzwonić, to podobnie może być na samej realizacji. Serce ma się jedno do wszystkiego. Widziałem już ludzi opryskliwych, będących w pracy „za karę” czy wręcz obrażających publiczność. Nie ma sensu. Pamiętajmy, że event to „tu i teraz”, co nie wyjdzie, będzie miało swoje konsekwencje po jego zakończeniu. Nikt przecież nie chce być kojarzony ze słabymi realizacjami.
Jak wygląda współpraca konferansjera z organizatorami wydarzeń? Co należałoby usprawnić?
Tu można by mówić długo. Podejścia do realizacji jest wiele. Ale i zmiennych nie brakuje. Trochę inaczej pracuje się z agencjami stołecznymi, a inaczej z tymi z południa. Dużo łatwiej, obustronnie, pracuje się z profesjonalistami, którzy mają za sobą wiele realizacji. Tutaj pewne kwestie nie muszą być nawet dyskutowane, one są naturalne. Niemniej najważniejsze jest poświęcenie czasu konferansjerowi. Niekoniecznie na samej realizacji, bo nie zawsze się da. Chodzi o przygotowanie przed imprezą. My, konferansjerzy, jesteśmy w stanie zrobić bardzo dużo we własnym zakresie, przygotowując się do imprezy. Jednak założeń eventu sami nie wykombinujemy, bo te ustala organizator. Warto zatem omówić w kilka, kilkanaście minut, co chcemy osiągnąć na imprezie, na czym nam zależy najbardziej, jak rozłożyć akcenty i przede wszystkim, czego dokładnie dotyczy impreza. Dokładny zaplanowany przebieg i harmonogram również powinien trafić do prowadzącego z minimalnym wyprzedzeniem. Spełnieniem marzeń byłoby, gdyby organizatorzy wracali z informacją zwrotną. Z tym bywa różnie i domyślam się, dlaczego. Jednak miło uzyskać informację o decyzji, nawet jeśli nie jest ona dla nas korzystna (uśmiech).
Prowadzi Pan agencję konferansjerską, a więc odpowiada Pan za współpracowników? Na jakiej zasadzie dobiera Pan zespół, na co zwraca Pan szczególną uwagę?
Przede wszystkim każdy nasz współpracownik reprezentuje naszą agencję na zewnątrz i w świadomości odbiorców naszej pracy. W Polsce mamy ludzi, którzy są wręcz doskonali w tym, co robią, ale mamy też i takich, którzy być może muszą popracować nad swoim warsztatem. Nie da się sprawdzić tego od razu. Dlatego dużo czasu poświęcamy na selekcję członków naszego zespołu. Często zanim wyślemy samodzielnego konferansjera do klienta, sami zatrudniamy go na innej imprezie, którą prowadzę osobiście, albo któryś z moich zaufanych koleżanek i kolegów. Wówczas za zgodą klienta taka osoba jest proszona o poprowadzenie wycinka imprezy (np. jednej aktywności), a doświadczenie od razu podpowiada nam, z kim mamy do czynienia. W przypadku osób, które działają od dłuższego czasu na rynku, całkiem nieźle działa system poleceń zadowolonych klientów, którzy wbrew pozorom lubią i często opowiadają zarówno o blaskach, jak i cieniach swoich prowadzących. Dodatkowo mamy zawsze oczy otwarte eventowo. Niejednokrotnie udało nam się z animatora wykuć konferansjera. Przy odpowiednim zapale i ambicji ze strony początkującego, no i oczywiście wsparciu agencyjnemu ze strony reszty zespołu, można stworzyć prawdziwego lwa scenicznego.
Czy konferansjer powinien by człowiekiem orkiestrą, czy też lepiej, gdy ma wąską specjalizację, np. eventy korporacyjne, sportowe etc.?
Tu zdania są podzielone. Ja uważam, że każdy powinien mieć swoją specjalizację. Specjalizacja może się przecież zmieniać, ale to jest proces, a nie dzień tygodnia. Sam poprowadzę każdą imprezę, jednak najlepiej czuję się w eventach komercyjnych, które stanowią trzon mojej działalności – konferencje, gale, imprezy targowe, koncerty, imprezy w galeriach handlowych etc. Niemniej mamy w zespole również świetnych ludzi od firmówek, imprez plenerowych czy sportowych. Zespół tworzą też konferansjerzy prowadzący imprezy po angielsku czy francusku na poziomie tłumacza. Jednak jeśli komuś w sercu gra cała symfonia, niech będzie orkiestrą – ważne, żeby to, co robi, robił całym sobą, profesjonalnie i z radością dla publiczności.
Rozmawiała: Kinga Walczyk